sobota, 12 maja 2012

Doris Lessing - Pamiętnik przetrwania

Z Doris Lessing wiązałam ogromne nadzieje. W 2007 roku zdobyła ona literacką nagrodę Nobla, a później spotkała ją jeszcze większa nobilitacja, bo jej książka "Mrowisko" bardzo spodobała się mojej siostrze. Wtedy dodałam Lessing do mojej obszernej i mało realnej listy książek do przeczytania.

Najpierw wypożyczyłam "Podróż Bena". Doszłam do dwudziestej strony, co chwila sprawdzając czy to na pewno ta Lessing, ta od Nobla. Nie podobało mi się wszystko: od sposobu narracji, przez tematykę, po makabryczny pomysł tłumaczenia imion bohaterów, co nie tylko wyrywa ich z ich kontekstu kulturowego, bo Matthew staje się naszym polskim Mateuszem, a John Jankiem, ale sprawia też, że Janek może mieć brata o niemającym polskiego odpowiednika imieniu Kenneth, a bardzo popularne imię Jeffrey zamieni się w dosyć mało u nas popularne imię Godfryd.
"Podróż Bena" wypożyczałam w ciemno - była to jedyna książka Lessing aktualnie dostępna w bibliotece, do której chodzę. Po tych, dosyć przerażających, dwudziestu stronach, postanowiłam sprawdzić co takiego właściwie wypożyczyłam. Po krótkim internetowym poszukiwaniu dowiedziałam się, że po pierwsze to "Podróż Bena" jest kontynuacją "Piątego dziecka", a po drugie, większość ludzi, zachwyconych pierwszą częścią, bardzo rozczarował ciąg dalszy.
W obliczu tych nowych informacji, zarzuciłam czytanie "Podróży Bena", ale postanowiłam dać Doris jeszcze jedną szansę w przyszłości, bo przecież nawet Dostojewskiemu zdarzało się popełniać błędy (o tym też kiedyś napiszę, póki co mogę uchylić rąbka tajemnicy ---> rąbek tajemnicy, który po kliknięciu się uchyla).

Druga szansa Doris przyszła tak samo przypadkowo jak pierwsza, za sprawą tej samej biblioteki, w której tym razem znalazłam "Pamiętnik przetrwania". Okładka pełna jest bardzo ogólnikowych cytatów z różnych mądrych gazet, w stylu "rewelacyjna baśń", "bardzo ważna powieść, dowodząca witalności Lessing, jej oryginalności i ważnego miejsca, jakie zajmuje wśród pisarzy" czy "niezwykła i poruszająca refleksja o nieprzemijającej potrzebie lojalności, miłości i odpowiedzialności", co mogłoby pojawić się w recenzji większości książek od Władcy Pierścieni po Chatkę Puchatka. Czyli mój ulubiony rodzaj promowania książek: jest to wielkie dzieło, bardzo ważne, bo pisarka jest wielka i bardzo ważna.
Sama Doris Lessing powiedziała jednak:

Advice to young writers? Always the same advice: learn to trust your own judgment, learn inner independence, learn to trust that time will sort the good from the bad.

A ja do tej rady zamierzam się stosować i ufać mojemu własnemu osądowi.

Początki z "Pamietnikiem..." były bardzo ciężkie. Już po przeczytaniu trzech stron, miałam wrażenie, że coś mi umknęło, zaczęłam czytać jeszcze raz, ale wrażenie pozostało. Pomyślałam, że to pewnie wina zmęczenia, wyśpię się i następnego dnia zacznę jeszcze raz. Nie pomogło.

Kiedyś w podstawówce graliśmy w taką grę: komu dłużej uda się mówić na jednym wdechu. W trakcie tej gry powstawały przedziwne długie zdania, które im bliżej końca tym mniej miały sensu (z braku pomysłów albo z braku tlenu). Właśnie tę grę przypomina mi sposób narracji Lessing - pełen długich, bełkotliwych zdań, z serii tych, których początek umyka zanim dojdzie się do końca (nie próbujcie ich przypadkiem czytać na jednym wdechu!):

Moim zdaniem przez cały ten czas istoty ludzkie były obserwowane przez stworzenia, których postrzeganie i pojmowanie tak dalece wyprzedza wszystko, co z racji swej próżności byliśmy zdolni uznać, że gdybyśmy o tym wiedzieli, bylibyśmy przerażeni, upokorzeni.

Ludzie potrzebują niewolników, ofiar i istot uzależnionych, a wiele z naszych "zwierzątek" było nimi bo naszym zdaniem powinny być, tak jak i ludzie mogą ukształtować się według cudzych oczekiwań.

Poza tym autorka ma okropny zwyczaj nadużywania wielokropków. Nadaje to jej prozie dramatyzmu. Takiego dramatyzmu, spod znaku poezji tworzonej przez smutne czternastolatki przy dźwiękach gotyckiego rocka:
Przez całe życie, dokądkolwiek idziemy, nieustannie towarzyszą nam istoty, które nas osądzają i które zachowują się czasami z godnością... zwaną przez nas ludzką.
Wewnątrz jednak panował chaos... uczucie które człowieka ogarnia [...]
 Uśmiechnęła się... z wyrzutem.

I mogłabym tak w nieskończoność, bo te wielokropki są na prawie każdej stronie, ale myślę, że już wiemy o co chodzi.

Z tego wszystkiego cały czas nie napisałam o czym jest książka. W sumie to odwlekałam ten moment chyba celowo, bo strasznie trudno mi powiedzieć o czym jest ta książka.
Jest to wizja postapokaliptycznego świata - kryzys cywilizacji, rozpad więzi społecznych, władza w rękach młodocianych gangów, te klimaty. Wszystko dzieje się w nieokreślonym czasie, nie wiadomo też co doprowadziło do stanu w którym znalazł się świat. Bo to taka powieść - parabola, wszystko jest symboliczne i alegoryczne. Głównymi bohaterami są bliżej nieokreślona narratorka* oraz dziewczynka i żółty piesokot**, którymi narratorka się opiekuje.
tak mógł wyglądać piesokot
Narratorka co jakiś czas przechodzi przez ściany do świata przeszłości (ale nie swojej tylko dziewczynki), dziewczynka w tym czasie przyłącza się do młodzieżowego gangu, a biedny piesokot stara się uniknąć śmierci z rąk innych gangów młodzieżowych, które koniecznie chcą go zjeść. Swoją drogą, te zapędy kulinarne zostały przez narratorkę nazwane kanibalizmem. Kanibalizm jak wiadomo, jest praktyką zjadania osobników własnego gatunku, więc nie wiem czy jest to niewiedza autorki, czy błąd tłumacza.
A może wszystko zostało dobrze przetłumaczone i sugeruje to nam, że wszyscy inni też byli piesokotami, albo, że piesokot tak naprawdę był człowiekiem?
Raczej nie czuję potrzeby rozwikłania tej zagadki, ani całej reszty zagadek i dwuznaczności, które pojawiły się w "Pamiętniku przetrwania". Od początku odrzuciła mnie forma, do której szybko dołączyła pełna truizmów i wtórna do bólu treść.
Dawno żadna książka mnie tak nie wymęczyła.

Ocena: 1/5


* w wydaniu polskim tłumacz zdecydował, że będzie to kobieta, dlatego dla polskiego czytelnika sprawa płci jest jasna, ale z tego co zauważyłam, nie jest wcale taka jasna dla tych, którzy czytali książkę w oryginale, co jest swoją drogą bardzo ciekawym zagadnieniem translatorskim, ale nie będziemy się tym teraz zajmować
** sprawa gatunku nie zostaje wyjaśniona, z tyłu wygląda jak pies, z przodu jak kot i to na pewno też ma znaczenie symboliczne

wtorek, 1 maja 2012

Rebecca Skloot - Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks

Studiując biologię w Polsce (a przynajmniej studiując ją tam gdzie ja ją studiowałam), co jakiś czas pomiędzy różne matematyki, chemie, fizjologie wszystkiego i przedmioty z przymiotnikiem "molekularny" w nazwie, dostaje się jakiś przedmiot humanistyczny, żeby można było łyknąć trochę kultury i nabrać ogłady, zanim na długie lata zamknie się w laboratorium czy zaszyje w lesie, śledząc poczynania mysikrólika (Regulus regulus, tak naprawdę ani mysz ani królik).

Niestety w ciągu tych pięciu lat, nie trafiłam na ani jedne zajęcia z tego humanistycznego pakietu, które by swoje zadanie spełniały. Zazwyczaj były to wykłady w stylu tych z filozofii przyrody, na których wykładowca, wpatrzony w sufit, mówił: "Istnieje dziesięć składowych piękna przyrody. Pierwsza składowa to: wschód słońca. Przykład: byłem na Babiej Górze, wschód słońca był piękny", tu następowało opuszczenie wzroku, celem sprawdzenia czy wszyscy notują, a następnie: "druga składowa piękna przyrody...", której już nie poznałam, bo opuściłam salę.
Stąd pewnie wziął się mój humanistyczny niedosyt, który popycha mnie do grafomańskich popisów tutaj.

Okazuje się, że podobny system przymusowych spotkań studentów kierunków ścisłych, z kulturą, istnieje także w USA. Wydaje się jednak, że tam działa to nieco lepiej, co wnioskuję na podstawie felietonu napisanego przez Rebeccę Skloot, autorkę "Nieśmiertelnego życia Henrietty Lacks". W felietonie "The Science of Storytelling" autorka opowiada o tym, jak od najmłodszych lat chciała zostać weterynarzem, pragnienie to nie opuściło jej także w późniejszych latach, konsekwentnie więc kierowała swoją edukacją tak, aby weterynarzem zostać. Wszystko chyba szło po jej myśli, aż do momentu, gdy w college'u do którego uczęszczała, stanęła przed wymogiem zaliczenia zajęć z języka obcego, które można też było zaliczyć, chodząc na zajęcia z kreatywnego pisania (ach ci Amerykanie). Pani Rebecca uznając, że kreatywne pisanie będzie łatwiejsze, wybrała właśnie ten przedmiot. No i wpadła. Zamiast zostać naukowcem postanowiła pisać o nauce.

We wspomnianym felietonie pojawia się zdanie: "Science happens to people, and is done by people". To chyba najlepiej oddaje styl pisania pani Skloot. Poza wyjaśnieniem naukowych faktów, bardzo ważny jest dla niej też pierwiastek ludzki, ci ludzie którzy naukę tworzą, ale także ci, którym nauka się "przydarzyła". Świetnie widać to w jej pierwszej książce "Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks", w której opisuje historie niezwykłych odkryć w dziedzinie medycyny, naukowców stojących za tymi odkryciami, ale także ludzi, którzy w naukę zostali przypadkowo wplątani.
Tytułowa Henrietta Lacks, Afroamerykanka, urodzona w Wirginii w 1920 roku, jako dziewiąte dziecko swoich rodziców, w wieku trzydziestu lat sama ma już piątkę dzieci. Rok później umiera z powodu raka szyjki macicy. Po swojej śmierci przyczynia się do niezliczonej ilości odkryć naukowych, od szczepionki na Polio, przez określenie liczby chromosomów znajdujących się w ludzkich komórkach, po mechanizm infekcji HIV i wiele innych.

Wszystko to dzięki komórkom wywodzącym się z jej raka szyjki macicy (tym samym, które doprowadziły do jej śmierci). Zostały one pobrane, podczas jednej z wizyt w szpitalu w którym się leczyła. Z przyczyn, których jeszcze wtedy nie rozumiano, były to pierwsze komórki, z których udało się założyć nieśmiertelną linię komórkową (hodowlę komórek, które mogą przechodzić nieskończenie wiele podziałów). Szybko komórki te, występujące pod nazwą HeLa (od pierwszych liter imienia i nazwiska kobiety, od której je pobrano) stały się, w świecie naukowym, prawdziwym hitem - niewyczerpanym materiałem do badań wszystkiego: wirusów, związków toksycznych czy mechanizmów regulacji komórkowej.
Komórki HeLa uratowały miliony istnień ludzkich, uratowały pewnie też sporo zwierząt, bo w wielu przypadkach to, co dotąd było badane in vivo na zwierzętach, mogło być teraz zbadane in vitro na komórkach Henrietty.
Rebecca Skloot w bardzo przystępny i ciekawy sposób prowadzi czytelnika przez lata odkryć oraz przedstawia nam niezwykłe postaci naukowców stojących za tymi odkryciami.
Henrietta Lacks z mężem
Równolegle snuta jest druga historia, a w zasadzie to historie. Historie tych, którym "nauka się przydarzyła". Zaczyna się od Henrietty Lacks, której komórki zostały pobrane od niej bez wiedzy jej czy jej rodziny.
W dalszych częściach odkrywane są inne niechlubne karty historii odkryć medycznych. Dowiadujemy się m. in. o badaniu Tuskegee, przeprowadzonym w latach 1932 - 1972, na czterystu czarnoskórych mieszkańcach Alabamy, polegającym na obserwacji przebiegu kiły w przypadku braku jej leczenia (nawet gdy terapia była już dostępna).

Wszystko te historie mają na celu zwrócenie uwagi czytelnika, na rzadko poruszany temat rasizmu oraz braku odpowiednich regulacji dotyczących badań przeprowadzanych na ludziach, co często było tłem ważnych historycznych odkryć naukowych.

Rebecca Skloot stara się być bardzo obiektywna, prezentując punkt widzenia obu ze stron: badających i badanych. Świat badań naukowych to nie tylko wielkie odkrycia ratujące życie i następujące po nich Nagrody Nobla. Jest to często mało wdzięczny świat niełatwych wyborów. Można znaleźć w nim wspaniałych ludzi, poświęcających całe swoje życie dla nauki, można znaleźć też ludzi bezwzględnych poświęcających życie innych ludzi dla nauki. Autorka w swojej książce, stawia bardzo ważne pytania natury moralnej, ale odpowiedź na nie pozostawia nam.

Książkę tę polecam tym, którzy lubią krytycznie wypowiadać się na temat bezdusznych naukowców,  przeprowadzających makabryczne doświadczenia na zwierzętach. Polecam ją jednak także tym (do których, przyznaję, czasami zaliczam się ja), którzy z wyższością patrzą na prostych ludzi, ze strachem broniących się przed naukowymi innowacjami. Wszystkim nam przyda się trochę pokory. No chyba, że ktoś jest bez winy, to wtedy niech pierwszy rzuci kamieniem.

Ocena: 5/5

Wydawnictwo Sonia Draga
Rok wydania: 2011